Laudetur Jesus Christus !
UWAGA !!! UWAGA !!!
Ze względu na obowiązki duszpasterskie w kościele oraz wyjazdy służbowe księży kapelanów w Wielki Tygodniu, czyli w dniach 25 - 30 III, nie będzie czynna kancelaria parafialna.
Ewangelia dnia i rozważanie:
Pochyłość równi
Kiedy ktoś wskazuje ci kierunek, sprawdź, czy on sam wie, dokąd idzie.
Czytam ja sobie na Onecie: „Biskupi wybrali nowych liderów. Polski Kościół znalazł się na równi pochyłej”. Zdziwiłem się, bo już od lat słyszę, że Kościół w Polsce zjeżdża po równi pochyłej, a tu wychodzi na to, że dopiero teraz. Czyli nie jest tak źle. Zastanawiam się jednak, co w takim razie nie byłoby zjeżdżaniem po równi pochyłej. Wiem – wybór na przewodniczącego KEP kogoś w rodzaju Joanny Scheuring-Wielgus, ale o tym to na razie nawet w „Wyborczej” nie marzą. Ale już taki Kościół w ojczyźnie Onetu, Niemczech, to chyba jest dla nich wzorem? Liberalny, przestronny jak Droga Synodalna i mieniący się wszystkimi kolorami tęczy – przecież to ukojenie dla laickiego serca.
No właśnie – ale skoro byłby to kierunek pożądany także dla Kościoła w Polsce, to rozumiem, że to by miało przynieść jego odrodzenie? Skoro tak, to czemu Niemcy na tej swojej równi nie wjeżdżają pod górkę? Przeciwnie – im bardziej próbują zadowolić wszystkich, tym więcej ludzi im z Kościoła ucieka.
Więc co to za łamanie rąk, że u nas ubywa ludzi w kościołach? Jeśli tak się dzieje, to na pewno nie dlatego, że nie realizujemy modelu praktykowanego na Zachodzie. Jeśli gdziekolwiek ludzie odchodzą, to nie dlatego, że Kościół nie jest dla nich dość „dobry”, tylko dlatego, że nie jest dość święty. A to różnica, bo „dobrego” Kościoła oczekują ludzie, a świętego – Bóg. Oczekiwania Boże są zawsze dla ludzi najlepsze, tymczasem o Bogu, o Ewangelii, o zbawieniu to się ostatnio jakby zapomina. Dominuje doczesność, tak jakbyśmy tu mieli siedzieć wiecznie, jakby grzech nie istniał, a głównym przykazaniem było: „urządź się tu jak najlepiej”.
Czy nowe kierownictwo polskiego episkopatu temu wszystkiemu zaradzi? Oczywiście, że nie, ale to też nie leży w jego mocy. Niezależnie od tego, kto zostałby wybrany, i tak nie zadowoli wszystkich. Gdyby w kierownictwie KEP zasiedli święci Piotr i Paweł, to dopiero byłby krzyk, zwłaszcza o Pawłowy stosunek do „LGBT”.
A właśnie – Szymon Piegza, autor tekstu na Onecie, zarzucił w nim nowemu przewodniczącemu KEP, iż ten „mówił, że polskie społeczeństwo »cuchnie homoseksualizmem«” i do tej pory w Gdańsku „nie wyjaśnił szeregu afer obyczajowych”. W rzeczywistości abp Wojda w 2020 roku powiedział, nawiązując do fragmentu o wskrzeszeniu Łazarza (o którego zwłokach siostra powiedziała: „już cuchnie”): „Cuchniemy grzechem nieposłuszeństwa, niemoralnego życia, nieustannych kłótni. Cuchniemy grzechem pedofilii. Cuchniemy grzechem homoseksualizmu (...), ale mimo to Jezus nas kocha i chce nas wyprowadzić do nowego życia”. Jest różnica, prawda? No właśnie.
Franciszek Kucharczak, Gość Niedzielny nr 12/2024
Rolnicy mają rację
Obywatel ma prawo wyrażać swoje poglądy. Nie tylko przy wyborczej urnie.
Dwudziesty dzień marca, pierwszy dzień astronomicznej wiosny. Podobno rozpoczęła się dokładnie o 4:06. No, cieszę się i zmęczony późnojesienno-zimowymi pluchami, których w tym roku nie brakowało, witam ją z wielką radością :-)
Dziś też kolejny dzień protestu rolników… Tak, utrudnia życie. Ale nie tylko ten ich protest rozumiem, ale go popieram. Są pierwszymi, którzy na taką skalę odważają się wyrażać sprzeciw wobec ... eufemistycznie: niezbyt mądrych pomysłów urzędników z Brukseli. Bo przecież to nie tylko pomysły dotyczące rolnictwa, ale i dotyczące wielu innych dziedzin naszego życia. Wszystko niby w imię „zielonej przyszłości”. Niby, bo... Napisze tak: dopóki bogacze bez ograniczeń będą latać swoimi prywatnymi odrzutowcami nie uwierzę, że wprowadzanie kolejnych uderzających w zwykłych ludzi zmian, ma na celu ustabilizowanie klimatu. Nota bene ze swej natury zmiennego.
Urzędników ośmieliła w tym względzie pandemia. Zobaczyli na jak wiele upodleń zgodziły się społeczeństwa w imię ochrony swojego zdrowia. Teraz więc myślą – i mają sporo racji – że w imię inne szczytnej idei ludzie też przełkną konieczność większych wydatków na realizację tych idée fixe, w efekcie zaś na zubożenie i jeszcze większe uzależnienie od łaski tym „gospodarstwem” jakim jest Unia zarządzających. Mam jednak nadzieję, że nie przełkniemy. Że gotowanie tej żaby – stopniowe oswajanie nas z coraz gorszymi warunkami – jednak się nie uda.
Nie jestem politykiem. Mam jednak między uszami coś, o czym mówi się „rozum”. Znam też z grubsza postulaty katolickiej nauki społecznej. I podobają mi się. Bo są, moim zdaniem, dobrym wyważeniem między szacunkiem dla osoby, jednostki, a troską o dobro wspólne. I widzę, że proponowane nam dziś rozwiązania to droga w dokładnie odwrotnym kierunku.
Ot, jedna z podstawowych zasad katolickiej nauki społecznej to tzw. zasada uczestnictwa. Chodzi o to, że każdy członek społeczeństwa, obywatel, ma prawo i obowiązek wręcz, uczestniczyć w życiu społecznym. Choćby tylko przez udział w wyborach. Politycy w ostatnich latach robią wiele, by udział w życiu politycznym maksymalnie nam obrzydzić; by przekonać, że to nie ma sensu i lepiej, żebyśmy owszem, poszli na wybory, bo ktoś musi ich wybrać, ale potem już wszystko zostawili im, specjalistom, którzy wiedzą co trzeba zrobić. I nasze zdanie mają wtedy już w nosie. Ten brak szacunku do nas i uważanie nas – w jakieś mierze słusznie – za bezmózgich jełopów, widać w składanych nam mocno na wyrost wyborczych obietnicach. W ostatnich zaś dniach... Proszę zauważyć co zrobili włodarze niektórych polskich miast, zakazując rolnikom organizowania u siebie protestów. Rozumiem i rozumieją to rolnicy, że nie można blokować szpitala czy straży pożarnej. Ale zakaz organizowania protestu? To ni mniej ni więcej powiedzenie im, że możecie sobie gadać ile chcecie w swojej oborze, ale do MOJEGO miasta nie przyjeżdżajcie. Tak, piękna ilustracja szacunku dla człowieka. To w trosce o dobre samopoczucie mieszkańców? E tam. Raczej włodarzy tych miast. Bo czy w innych sprawach jakoś szczególnie dbają o dobro ich mieszkańców? Mylę się? To skąd na przykład to łupienie w opłatach parkingowych, zamykanie i zwężanie ulic i inne, podobne?
Nie uczestnicz w życiu publicznym, swoje zdanie możesz mieć, ale nie wypowiadaj go głośno; bądź posłuszny władzy, bo władza wie lepiej. I potakuj. Wdrożeniu nas do takiej postawy służy też wszechobecna w mediach głównego nurtu propaganda. Jak w tych dawnych „ogólnowojskowych dowcipach”. „Z czego żołnierz ma buty? Żołnierz ma buty prosto z magazynu”. „Co żołnierz ma pod łóżkiem? Żołnierz ma pod łóżkiem porządek”. „Co żołnierz je? Żołnierz je(st) obrońca ojczyzny”. Do tego chce się nasz udział w życiu publicznym sprowadzić...
Mówi się, że syty nie rozumie głodnego. Smutne, że w relacji włodarza miast – rolnicy chodzi o sytych nie z powodu swojej pomysłowości i pracowitości, ale o sytych dzięki politycznym układom, pozwalającym im czerpać profity z tego, co wypracują inni….
Podobnie jest z inną kluczową dla katolickiej nauki społecznej zasadą: zasadą pomocniczości. To wskazanie, że jednostka „wyżej zorganizowana” powinna pomagać jednostce „niżej zorganizowanej” wtedy i tylko wtedy, gdy ta sobie z problemem nie radzi. Ot, gdy rodzina nie daje rady z utrzymaniem się, jest pomoc społeczna. Gdy gmina z czymś nie daje rady, jest powiat. I tak dalej. Ale wtedy i tylko wtedy, gdy te grupy „niżej zorganizowane” sobie nie radzą. Jeśli sobie radzą, nie powinno się w to co robią wtrącać. A co od lat widzimy? Jaka tam pomocniczość? Wy się nie znacie, my to zrobimy za was, my wam wasz świat najlepiej poukładamy, a wy róbcie co wam każemy. Koniec końców okazuje się, że to nie państwo ma służyć obywatelowi, ale obywatel państwu. Albo i Unii, której urzędnicy wyznaczyli sobie ambitne cele redukcji emisji CO2 (braki uzupełniając importem z krajów, w których nikt emisją CO2 się nie przejmuje)...
To dla naszego dobra oczywiście, to dla dobra przyszłych pokoleń. Kogo – spytam złośliwie – jeśli aborcja staje się konstytucyjnym prawem człowieka? Mam zresztą swoje lata. Pamiętam, że kiedyś już dla dobra „wszystkich” i „przyszłych pokoleń” wsadzano ludzi do więzienia. Ba: w takiej Północnej Korei trwa to do dziś…
Tęsknię czasem do lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Nie to że byłem młody. Ale to był czas, w którym wydawało mi się, że liczy się pomysłowość, zaradność, umiejętności i temu podobne. No i zdrowy rozsądek. Oznaką tego były rosnące jak grzyby po deszczu różne mniejsze i większe inicjatywy. Jasne, wiele było oszustw. Rolą państwa było stworzyć taki system, by nadużycia ukrócić. Tymczasem system zmienia się tak, że przestaje się w nim liczyć konkretny człowiek, a najważniejsze jest pozbawione twarzy „państwo”. A to, co nazywa się dobrem wspólnym, jest tak naprawdę dobrem jakieś wąskiej grupy bogaczy, którym ciągle za mało i ciągle chcą być jeszcze bogatsi...
Czas się obudzić. Ale... Myślę, że bez Bożej interwencji będziemy dalej, jak stada baranów, brnęli w te wszystkie głupizny. Całe szczęście, że coraz bliżej czas, gdy przeniosę się już do Wiecznego Królestwa....
Andrzej Macura, wiara.pl
Feudalny samorząd
Nadchodzące wybory w wielu miejscach będą de facto farsą. Kontrkandydatów wobec urzędujących „królów”, patrzących na nas z wyretuszowanych do bólu plakatów, albo nie ma, albo nie prowadzą oni specjalnie kampanii, bo na tę nierówną walkę szkoda pieniędzy.
Z jakichś nie do końca zrozumiałych dla mnie przyczyn ludzie mają potrzebę bycia dumnym. Dotyczy to zarówno ich życia prywatnego, jak i wspólnoty narodowej. Szczycimy się bitwą pod Grunwaldem czy drugą na świecie konstytucją, choć nie mam pojęcia, co miałoby z tego dla nas wynikać. Nawet jak spojrzymy na bliższą historię: fajnie powspominać Solidarność czy Okrągły Stół, bo jednak było w tych wydarzeniach coś niezwykłego na światową skalę. Co jednak z tego, skoro dziś polskie społeczeństwo jest przesycone nieufnością i brakiem solidarności, czego dowodzą jedne z największych nierówności dochodowych w Europie.
Inna sprawa, że tych powodów do narodowej dumy aż tak wiele nie mamy, zwłaszcza w najnowszej historii. Ileż bowiem można wypinać pierś za Jana Pawła II? Musimy więc tworzyć mity. Zbliżające się wybory stanowią dobrą okazję, by zmierzyć się z jednym z nich. Odnoszę wrażenie, że w powszechnym odbiorze reforma samorządowa stanowi jeden z największych sukcesów III RP. Zresztą nie tylko naszym, bo doceniają ją także Ukraińcy czy przedstawiciele państw Bałkanów Zachodnich. Inaczej nasi urzędnicy i eksperci od samorządu nie byliby od kilkunastu lat zapraszani w roli doradców.
Nie ulega dla mnie wątpliwości, że przywrócenie wiosną 1990 roku samorządu na poziomie gminnym stanowiło krok milowy w budowie nowego państwa. Jak wskazują badacze zajmujący się problematyką ustroju, decyzja ta jak bodaj żadna inna doprowadziła do osłabienia zcentralizowanej, komunistycznej nomenklatury. Nie jest zatem żadnym zaskoczeniem, że także współcześnie badacze, dostrzegając patologie wynikające z centralizacji władzy, postulują wprowadzenie kolejnej fali decentralizacji. Temu poświęcona została wydana w ubiegłym roku książka „Umówmy się na Polskę”, będąca dziełem Inkubatora Umowy Społecznej.
Tyle, że choć co do zasady bliska mi jest przedstawiona tam perspektywa, to nie sposób pominąć prostej obserwacji, że coś z tym całym samorządem poszło grubo nie tak. Fundusze europejskie na poziomie województw rozdawane są według klucza partyjnego nawet w większym stopniu, niż w skali ogólnopolskiej. Mamy badanie pokazujące, że kluczowym czynnikiem decydującym o wielkości środków trafiających do danej gminy jest... miejsce pochodzenia członków zarządu województwa. Do tego dochodzą setki stanowisk w różnego rodzaju instytucjach, o które będzie się toczyć walka w zbliżających się wyborach. Niech nikogo nie dziwi, że nawet partie tworzące koalicję rządową zaczęły bratobójcze walki o polityczne frukta, których w samorządach nie brakuje.
Szczebel wojewódzki może nam jednak umykać uwadze, ale nie wierzę, Drogi Czytelniku, że nie spotkałeś się z patologiami władzy na poziomie gminnym. W obecnym systemie bezpośrednich wyborów wójtowie, burmistrzowie i prezydenci są lokalnymi panami życia i śmierci. To oni decydują, kto ma dostęp do publicznych zasobów. To ich wychwalają lokalne media, które przez sam fakt opłacania z gminnej kasy stają się propagandowymi tubami. To o nich wreszcie powstają wiernopoddańcze przekazy, jak choćby w Chojnicach, gdzie kierownictwo lokalnej Policji chwali się zdjęciem, na którym przekazuje na ręce burmistrza rycinę przedstawiającą policjantów niosących włodarza w lektyce z dopiskiem „Niech nam świeci nasze Słońce kolejne 25 lat” (jak łatwo się domyślić, burmistrz rządzi tam nieprzerwanie od 1998 roku).
System jest na tyle feudalny, że nadchodzące wybory w wielu miejscach będą de facto farsą. Kontrkandydatów wobec urzędujących „królów”, patrzących na nas z wyretuszowanych do bólu plakatów, albo nie ma, albo nie prowadzą oni specjalnie kampanii, bo na tę nierówną walkę szkoda pieniędzy. Sytuacja ta skutkuje również tym, że ze świecą szukać realnej dyskusji o rozwoju lokalnych społeczności. Celem kampanii jest bowiem głównie przypodobanie się urzędującej władzy, która już za chwilę będzie mogła odwdzięczyć się za lojalność.
Nie łudźmy się, że sytuacja zmieni się za pięć lat, kiedy spora część aktualnych włodarzy ze względu na wprowadzony limit kadencji będzie musiała odejść. Znamy wiele historii, w których dochodzi do nieformalnej sukcesji na rzecz nominata wskazanego przez ustępującego „władcę”. Sęk w tym, że mało kogo to obchodzi, o czym na własnej skórze przekonuje się co rusz Andrzej Andrysiak, autor „Lokalsów” i „Małej władzy”, w których opisuje patologie polskiego samorządu. Dziwnym trafem wywiady, których udziela największym polskim mediom, w końcu się nie ukazują. To zresztą dotyczy nie tylko Andrysiaka, ale także innych, którzy próbują dekonstruować mit samorządu.
Zdaje sobie sprawę, że dziś Polaków bardziej obchodzi budowa CPK niż sytuacja na ich osiedlu. Tyle, że na to drugie mogą mieć większy wpływ, a co ważniejsze – sprawne państwo zaczyna się na poziomie samorządu. Dlatego nawet jeśli jest ciężko i nie widać nadziei, nie olewajmy lokalnej polityki. Tym bardziej, że to w samorządzie leży klucz do rozwiązania wielu naszych problemów, choćby tych z polityką mieszkaniową, o których pisałem w ostatnim felietonie.
Marcin Kędzierski, wiara.pl