WRZEŚNIOWE DNI OKSYWSKIEJ BATERII
Warto przypomnieć mało na ogół znany epizod z dziejów obrony Gdyni i Oksywia , jakim była 19 - dniowa walka baterii “Caneta” i jej niezłomnej załogi. Drukowane obecnie opracowanie oparte zostało na polskich publikacjach, zarówno krajowych jak i zagranicznych oraz relacjach, w szczególności zaś na wspomnieniach spisanych przez zmarłego przed kilkoma laty Czesława Szydłowskiego, uczestnika walk w obronie Oksywia. Dla przedstawienia działań marynarki niemieckiej wykorzystano opracowanie komandora Friedricha Ruge, zamieszczonego w roczniku “Nauticus” z 1941 roku. Wiele interesujących informacji o baterii zawdzięcza autor kpt. Józefowi Sadowskiemu oraz kpt. rez. Leonowi Tobolskiemu.
W planach rozwoju Polskiej Marynarki Wojennej w latach 1918-1939 na pierwszym miejscu znajdowała się rozbudowa floty, nie przywiązywano natomiast dostatecznej wagi do obrony wybrzeża od strony lądu. Dopiero pod koniec lat dwudziestych zaznaczyła się pewna zmiana w ocenie znaczenia fortyfikacji dla obrony wybrzeża morskiego. Wyrazem nowych tendencji było przystąpienie do budowy umocnień na Półwyspie Hel, a wcześniej jeszcze wybudowanie w latach 1929/30 w okolicy Gdyni czterech baterii przeciwlotniczych oraz składającej się z dwóch dział 100 mm baterii nadbrzeżnej “Caneta”.
Powstanie pierwszych jednostek artylerii w rejonie Gdyni było następstwem wybudowania portu handlowego i bazy dla marynarki wojennej. Oba działa baterii “Caneta” były armatami francuskimi starego typu, wzoru z 1897 roku. Nazwa baterii pochodziła od nazwiska ich konstruktora i fabrykanta armat. Stanowiska dla dział wybrano na Cyplu Oksywskim , tam gdzie w latach 1920/21 stała 7. bateria ruchoma III Dywizjonu Gdyńskiego, należącego do Pułku Artylerii Nadbrzeżnej w Pucku (pułk ten miał zabezpieczać wybrzeże przed atakiem, jednak jego wartość bojowa była znikoma, stąd też pod koniec 1921 roku został on rozwiązany).
Projekt wybudowania stanowisk opracował kpt. Mieczysław Kruszewski, ówczesny zastępca szefa fortyfikacji wybrzeża morskiego. On też nadzorował ustawienie armat. Już w trakcie budowy baterii zaznaczyły się liczne trudności natury organizacyjnej, budżetowej i technicznej. Po ich pomyślnym wszakże przezwyciężeniu bateria była gotowa do wypełnienia przewidzianych dla niej zadań: obrony portu od strony morza oraz prowadzenia ognia do celów naziemnych na Kępie Oksywskiej i jej przedpolu. Doskonale usytuowanie armat oraz zasięg ognia do 18 km umożliwiał baterii skuteczne zwalczanie mniejszych celów morskich w szerokim sektorze Zatoki Gdańskiej.
Bateria została organizacyjnie podporządkowana dowódcy 1.Morskiego Dywizjonu Artylerii Przeciwlotniczej, zaś w chwili wybuchu wojny wchodziła w skład wydzielonych sił, tworzących tzw. załogę bezpieczeństwa Kępy Oksywskiej, której zadaniem było zapewnienie obrony przed zaskoczeniem od strony morza. W latach przed wybuchem wojny bateria była nieczynna, dopiero latem 1939 roku w miarę narastania groźby agresji hitlerowskiej, została obsadzona, zaś jej załoga przystąpiła do intensywnych ćwiczeń. W chwili ogłoszenia mobilizacji alarmowej (24 sierpnia) bateria posiadała zapas 2 tyś. pocisków dla obu dział. Dowódcą XI baterii nadbrzeżnej “Caneta” (taka była oficjalna jej nomenklatura) został kpt. Antoni Ratajczyk, zaś pełniącym obowiązki dowódcy był chor. mar. Stanisław Brychcy. On tez faktycznie dowodził baterią w czasie jej 19 - dniowych walk. Szefem baterii był st. bosman Julian Bindek, zaś działonowymi dział - bosmanmat Czesław Tymiński i mat rez. Władysław Makowiecki. Obowiązki podoficera gospodarczego baterii pełnił bosman Stanisław Kolaciński. Obsługę dział i innych urządzeń baterii stanowiło ponad 19 starszych marynarzy i marynarzy artylerzystów rezerwy.
Nad ranem 1 września głuchy odgłos strzałów artyleryjskich dochodzący z kierunku Gdańska zaostrzył czujność załogi. Dopiero po kilku godzinach dowiedziano się, ze to pancernik “Schleswig-Holstein” zaatakował placówkę na Westerplatte. Przeprowadzony we wczesnych godzinach rannych nalot trzech samolotów rozpoznawczych na port w Gdyni był sygnałem do ogłoszenia w baterii stanu gotowości bojowej. Wkrótce nadeszła oficjalna wiadomość o rozpoczęciu wojny przez Niemcy hitlerowskie, a wraz z nią meldunek o nalocie samolotów nieprzyjacielskich na bazę lotnictwa morskiego w Pucku.
Przedpołudnie wykorzystano na przygotowanie armat do strzelania oraz uzupełnienie amunicji przez dostarczenie jej do dział wyciągiem mechanicznym z dwóch komór, położonych w głębokim jarze na tyłach baterii. Gdy po godzinie 12 załoga szykowała się do spożycia obiadu przywożonego przez kuchnię polową, z punktu obserwacyjnego na wieży dowództwa floty rozległ się sygnał syreny, ogłaszający alarm przeciw lotniczy. Nie trwało długo, gdy nad portem pojawiła się eskadra około 30 bombowców. Kilkanaście maszyn oddzieliło się od szyku i zaatakowało baterię, podczas gdy pozostałe samoloty obrały za cel dla swych bomb stojące w porcie wojennym okręty. Skutki nalotu okazały się bardzo ciężkie: jedno działo zostało zupełnie zniszczone, drugie zaś miało uszkodzony oporopowrotnik. Całkowitemu zniszczeniu uległ także dalmierz oraz wyciąg amunicyjny dostarczający pociski do dział. Szczególnie jednak bolesną stratą była tragiczna śmierć połowy obsady. Ponieważ bateria nie posiadała jeszcze odpowiednio przystosowanych schronów dla załogi, na sygnał alarmu w pośpiechu szukano najbliższego dogodnego schronienia. Bosmanmat Tymiński wraz z dziewięcioma marynarzami stanowiącymi obsługę jednego działa, znajdowała się podczas nalotu pod konarami drzew. Fatalny traf chciał, że właśnie w tę grupę drzew padło kilka bomb powodując olbrzymi lej, w którym wszyscy znaleźli śmierć.
Po zakończeniu trwającego około 20 minut nalotu przystąpiono do naprawy uszkodzeń i niesienia pomocy rannym. Niełatwo przyszło wszakże marynarzom zebranie rozrzuconych w terenie szczątków poległych kolegów, by pochować je we wspólnym grobie. Sam widok potwornego spustoszenia był koszmarny i tylko niezwykłej energii i opanowaniu chor. Brychcego zawdzięczać można, że załoga stosunkowo szybko otrząsnęła się z doznanego szoku, obsadzając ocalałe w nalocie jedyne działo. Po ekshumacji szczątki poległych spoczęły we wspólnej mogile na cmentarzu w Oksywiu, gdzie grobami obrońców Gdyni opiekują się dzisiaj podchorążowie Wyższej Szkoły Marynarki Wojennej, marynarze z jednostki artylerii nadbrzeżnej oraz młodzież szkolna z Oksywia.
2 września bateria była po raz pierwszy ostrzeliwana przez stojący w porcie w Gdańsku pancernik “Schleswig-Holstein”. Okręt niemiecki otworzył ogień o 7 rano, oddając około 30 strzałów z dział kalibru 280 mm na teren baterii i okolice szpitala wojskowego (dzisiaj w budynku tym mieści się wojskowa przychodnia specjalistyczna). Szczęśliwie większość oddanych strzałów była niecelna. Pociski upadały do morza przed zakotwiczonym w awanporcie starym krążownikiem “Bałtyk” lub też przenosiły ponad okrętem.
Około godziny 10 działo baterii ostrzelało dwa trałowce niemieckie na wysokości Sopotu, idące w kierunku Orłowa. Nieprzyjacielskie okręty otoczyły się zasłoną dymną , zaś po jej opadnięciu zaobserwowano gorączkową akcję ratunkową wokół trafionego okrętu. Według obserwatorów z baterii okręt ten zatonął, choć nie znajduje to potwierdzenia w źródłach niemieckich. Nie ulega jednak wątpliwości , że pierwszy pojedynek baterii z niemieckimi okrętami zakończył się sukcesem polskich artylerzystów. Zmusili oni nieprzyjaciela do przerwania trałowania i zawrócenia do Gdańska. Wkrótce po zakończonym boju “Schleswig-Holstein” oddał 8 strzałów na baterię. Dwa pociski upadły w pobliżu działa , nie uszkadzając go jednak, pozostałe były długie, przenosząc ponad baterią. W celu zapewnienia załodze przynajmniej prowizorycznego schronienia przed ostrzałem artylerii, wykopano schron ziemny w zboczu skarpy od strony morza. Nękający ogień pancernika powtarzał się odtąd niemal codziennie. Pierwszy napad ogniowy zaczynał się zwykle wczesnym rankiem, następny miał miejsce około południa. W czasie tych ostrzeliwań “Schleswig-Holstein” oddawał zazwyczaj po kilka salw, na ogół mało celnych. Przekonano się wkrótce, że salwy okrętu miały duży rozrzut i część pocisków nie wybuchała.(na pancerniku używano amunicji pochodzącej z pierwszej wojny światowej !). Dzięki małej celności ognia nie doznało szkody jedyne działo baterii, natomiast pociski pancernika trafiły dom latarnika, znajdujący się w niewielkiej odległości od baterii(budynek ten należał do urzędu morskiego, zaś ustawiona na jego szczycie latarnia morska została zdemontowana w 1933 roku). Aby choć częściowo odciążyć marynarzy od nękających ostrzeliwań, chor. Brychcy postanowił zmylić artylerię pancernika przez ustawienie w okolicy cmentarza makiet trzech armat. Lufy fikcyjnych dział wykonano ze słupów telegraficznych. Rychło okazało się, że “Schleswig-Holstein” wydłużył cel, lecz pociski jego nigdy makiet nie trafiły.
Najważniejszym zadaniem niemieckich sił trałowych działających na Zatoce Gdańskiej było poszukiwanie polskich okrętów podwodnych oraz trałowanie wód przybrzeżnych celem oczyszczenia ich z min. To drugie zadanie wynikało z zamiaru użycia pancernika “Schleswig-Holstein” do bezpośredniego ostrzeliwania z morza pozycji polskich na Kępie Oksywskiej i na Półwyspie Hel. Zgodnie z tym w dniu 4 września kutry trałowe ze składu 3.flotylli (razem siedem jednostek, oznaczonych numerami R33-36 i R38-40) wyszły przed południem z Gdańska i idąc torem wodnym w kierunku Gdyni, wyłożyły trały. W tym samym czasie na redzie gdańskiej znajdowało się siedem przystosowanych do prac trałowych kutrów rybackich, które tego dnia przybyły z Piławy. I one zajęte były poszukiwaniem min. Nie dane było wszakże nieprzyjacielowi bezpieczne wykonanie postawionych zadań: po niedługim czasie odezwało się działo baterii “Canneta”, a także bateria z rejonu Redłowa (były to zapewne 2 działa 75 mm, tworzące 2.baterię 1 Morskiego Dywizjonu Artylerii Przeciwlotniczej). Silny ogień z lądu dosięgnął także torpedowca T-196, który był okrętem flagowym dowódcy sił trałowych, komandora Ruge. Przez jakiś czas w zasięgu polskich baterii znajdowały się również kutry rybackie pod Nowym Portem. W rezultacie celnego ostrzelania jednostki niemieckie zaniechały trałowania i wróciły do Gdańska.
Usytuowana na Cyplu Oksywskim bateria posiadała wyjątkowo dobre warunki do prowadzenia ognia do mniejszych okrętów, z drugiej jednak strony sama także była stosunkowo łatwym do wykrycia celem dla lotnictwa. Bombardowanie z powietrza zsynchronizował nieprzyjaciel z ostrzeliwaniem baterii przez pancernik, przy czym nękające naloty nasilały się w miarę przedłużania się obrony. Nad baterią pojawiały się bądź pojedyncze samoloty rozpoznawcze, bądź też samoloty bombowe w ilości od dwóch do dziesięciu. Zdarzało się , że cześć samolotów zrzucała bomby , podczas gdy pozostałe ostrzeliwały baterię z broni pokładowej. Szczególnie zaciekle atakowano jedyne działo , chcąc ogniem karabinów maszynowych wybić jego załogę. Z powodu częstych nalotów dotkliwie odczuwano brak uzbrojenia przeciwlotniczego, wskutek czego załoga była zupełnie bezsilna wobec ataków lotnictwa. Jedynie co mogła zrobić, to szukać schronienia w wykopanych przez siebie ziemiankach.
Z dużą przeto wdzięcznością oceniano pomoc ze strony artylerzystów przeciwlotników z 1.Morskiego Dywizjonu Artylerii Plot. Bateria ta składająca się z 2 dział 75 mm, miała stanowiska ogniowe na południowej krawędzi Wąwozu Ostrowskiego , w odległości około 2 km od baterii “Caneta” (tak na przykład , gdy 5 września rano dwa samoloty zaatakowały baterię nadbrzeżną z broni pokładowej, zmuszone zostały ogniem z Wąwozu Ostrowskiego do przerwania nalotu). Mimo dużego nasilenia działalności lotnictwa , ataki powietrzne nie wyrządzały początkowo większych szkód. Część bomb padała do morza lub poza teren baterii. 8 września bomby uszkodziły grób gen. Orlicz Dreszera. Znajdował się on miedzy baterią a cmentarzem wojskowym. Okazałe mauzoleum widoczne daleko z morza, stanowiło dogodny punkt dla wstrzeliwania się artylerii okrętowej (według nie potwierdzonej całkowicie wersji, z tego właśnie powodu grób miał być po wybuchu wojny, na polecenie dowództwa obrony wybrzeża, jakoby zniszczony przez własne oddziały).
Ponawiane przez nieprzyjaciela w następnych dniach próby trałowania toru wodnego do Gdyni zakończyły się niepowodzeniem. 10 września, mimo wsparcia ogniowego pancernika i torpedowca T-190 prace trałowe – jak lakonicznie stwierdza dowódca zespołu niemieckiego komandor Ruge “… z powodu silnego przeciwdziałania musiały zostać przerwane”. Skuteczny ogień baterii “Canneta” oraz artylerii z Redłowa i Półwyspu Helskiego zmusił Niemców do skierowania na rozpoznanie portu w Gdyni małych jednostek, mianowicie ośmiu szalup motorowych. Spodziewano się, że niewielkie motorówki będą mogły pod osłoną ciemności nie zauważone z polskich stanowisk, osiągnąć nakazany rejon. Dowodzący baterią chor. Brychcy obmyślił zasługujący na wzmiankę sposób prowadzenia ognia z jedynego działa. Gdy na morzu pojawiały się okręty nieprzyjacielskie, oddawał w stronę wybranego celu trzy szybko po sobie następujące strzały. Teraz następowała chwila przerwy, po której lufę działa opuszczała kolejna salwa z trzech pocisków, skierowana przeciw następnemu okrętowi. Po kolei wszystkie jednostki w szyku ostrzeliwane były z jednej armaty. Taki system ognia wywoływał u nieprzyjaciela wrażenie, że strzelały co najmniej trzy baterie. W przeświadczeniu tym utwierdzały Niemców zdjęcia lotnicze makiet ustawionych w sąsiedztwie baterii. Cała, nieliczna od czasu tragicznego nalotu załoga z dużym poświęceniem i podziwu godną ofiarnością wypełniała swój jakże trudny żołnierski obowiązek. W strzelaniu niejednokrotnie zastępował chor. Brychcego szef baterii st. bosman Bindek, zaś podoficer gospodarczy bosman Kołaciński, zorganizował i kierował dostarczaniem amunicji z komór w jarze do stanowiska działa. Wskutek zniszczenia wyciągu transport amunicji odbywał się systemem podawania pocisków z rąk do rąk przez wolnych od służby marynarzy, najczęściej w nocy.
Zaangażowana dotychczas w zwalczaniu celów morskich bateria otrzymała w drugiej dekadzie września nowe zadanie: wsparcia własnych wojsk, prowadzących ciężkie walki z przeważającymi siłami nieprzyjaciela. W tym czasie ofensywa niemiecka w rejonie nadmorskim poczyniła widoczne postępy. Siły 207. dywizji rezerwowej, dwóch pułków straży granicznej i pułku ułanów znalazły się na bezpośrednich przedpolach Kępy Oksywskiej. Wykrwawiony w ciężkich bojach o Wejherowo i Redę 1 Morski Pułk Strzelców obsadził pozycje na zachodniej krawędzi Kępy , w okolicach Dębogórza. Piechota nieprzyjacielska opanowała Władysławowo, przerywając połączenie Półwyspu Hel z siłami Lądowej Obrony Wybrzeża. Oddziały niemieckie zaatakowały obronę polską w północnej części Kępyl w rejonie Mostów i Mechelinek. Jedynie na południowym odcinku frontu panował względny spokój. Działające na kierunku Gdyni gdańskie oddziały paramilitarne ,nie przejawiały nadmiernej aktywności.
Wczesnym rankiem około godz. 4 dnia 11 września bateria otrzymała rozkaz ostrzelania piechoty niemieckiej w rejonie wsi Kazimierz, Dębogórze i Mosty. Wystrzelono ponad sto pocisków. Skoro tylko po godzinie 6 zakończono ostrzeliwanie, baterię zaatakowało 10 samolotów nurkujących. Zrzucone bomby nie wyrządziły wprawdzie żadnych szkód, lecz wkrótce na Cypel Oksywski otworzył ogień “Schleswig-Holstein”. Z pancernika wystrzelono około 20 pocisków 280 mm. Gdy już obsada ochłonęła po tym napadzie ogniowym, o godz.11 jedyne działo ostrzelało cele lądowe na kierunku Kazimierza i Dębogóra oddając 120 strzałów. Aż do zmierzchu stanowiska polskie atakowane były przez lotnictwo z broni pokładowej. W tym dniu bateria zasilona została dwoma działami 47 mm i dwoma ciężkimi karabinami maszynowymi. Wraz z uzbrojeniem przybył podoficer marynarki z 8 marynarzami. Działa pochodziły z krążownika Bałtyk i po zdjęciu z okrętu były początkowo ustawione na falochronie portu, jako obrona przed desantem.
12 września ataki powietrzne na baterie wyraźnie się nasiliły. Naloty koszące przeprowadzone przez grupy samolotów po 3 maszyny zaczęły się wcześnie rano. Mimo ataków powietrznych działo dwukrotnie w ciągu tego dnia ostrzeliwało pozycje nieprzyjaciela pod Dębogórzem i Kazimierzem. W nocy około godz. 2 otwarto ogień na podstawy wyjściowe piechoty niemieckiej, przygotowującej się do natarcia w rejonie Mostów. Armata oddała wtedy około 100 strzałów. Zarządzone przez dowódcę Lądowej obrony Wybrzeża, płk. Dąbka wycofanie z Gdyni w nocy z 12/13 września własnych oddziałów, pogorszyło sytuację wojsk na Kępie Oksywskiej. Usadowienie się artylerii nieprzyjacielskiej na otaczających Gdynię wzgórzach oraz rozmieszczenie jej stanowisk ogniowych na terenie portu handlowego, w poważnym stopniu paraliżowało ruchy oddziałów na płaskowyżu oksywskim. Mimo pogarszających się warunków walki marynarze baterii Canneta” z niesłabnącą zaciętością prowadzili ogień do nieprzyjacielskich okrętów, skoro te pojawiały się na pobliskim akwenie. O tym, że ani na chwilę nie zmniejszyła się celność strzałów, świadczy relacja komandora Ruge z przebiegu walk w dniu 14 września.
Nad ranem tego dnia, stwierdza on “... kontynuowano trałowanie w kierunku pławy wejściowej do portu w Gdyni. Pod osłoną torpedowca T-196, częściowo skryta za wytworzoną przez jednostki stawiające wiechy zasłoną dymną, 1.flotylla kutrów trałowych podeszła na odległość 1500 m od pławy wejściowej. Wtedy trałowanie zostało przerwane, ponieważ T-156 nie mógł zmusić do milczenia znakomicie zamaskowanej baterii na Oksywiu. “Schleswig-Holstein” nie strzelał z powodu złych warunków obserwacji”. W tym samym dniu bateria odniosła jeszcze jeden sukces. Przeprowadzony w południe nalot pojedynczego samolotu nurkującego, zakończył się jego zestrzeleniem. Zniszczenie samolotu było zasługą marynarzy z obsługi ciężkich karabinów maszynowych oraz obsady baterii plot w Wąwozie Ostrowskim, która również otworzyła ogień. Prawdopodobnie pocisk trafił i zabił pilota, ponieważ atakujący samolot nie wyszedł z lotu nurkowego, rozbijając się niedaleko stanowiska działa. Jedyna podwieszona do podwozia bomba dużego kalibru, nie wybuchła. W miarę zaciskania się pierścienia wojsk niemieckich oblegających Kępę Oksywską, wzmogły się zaciekłe ataki nieprzyjaciela przeciw baterii.
Od 16 września trwały nieprzerwane niemal naloty lotnictwa i ostrzeliwanie przez pancernik. To, co przeżywali teraz artylerzyści z “Caneta” przypominało jakieś potworne inferno. Przeciwnik będąc nadal przekonany, że na Oksywiu znajduje się większa ilość baterii nadbrzeżnych, nie szczędził wysiłków, by za wszelką cenę unicestwić ocalałe dotąd działa.
18 września dowództwo niemieckie postanowiło wykorzystać znajdujące się na Zatoce Gdańskiej jednostki do ostrzelania stanowisk artylerii i piechoty na wschodniej krawędzi Kępy. Stanowiska te zamaskowane w wąwozach, trudne były do wykrycia i zniszczenia przez atakujące od strony lądu oddziały piechoty. Trudności w ich ostrzeliwaniu miały także pancerniki stojące w Nowym Porcie. Chcąc wszakże zapewnić pełne bezpieczeństwo okrętom, należało przed zamierzoną operacją przetrałować akwen na północ od pławy wejściowej. Rano, około godz. 8.00 “Schleswig-Holstein” rozpoczął ostrzeliwać Cypel Oksywski z pozycji ogniowej na wysokości Redłowa. Niecelne pociski padały w rejonie szpitala i radiostacji. W tym czasie, wykorzystując polepszający się stan morza, kutry trałowe czyniły przygotowania do rozpoczęcia trałowania. Ubezpieczenie ich stanowiły trałowce M-4 I “Nautilus” oraz okręt baza kutrów trałowych “Nettelbeck” (każdy z tych okrętów uzbrojony był w 1 działo 105 mm). Zająwszy pozycję między pławą wejściową a falochronem portu gdyńskiego rozpoczęły one ostrzeliwanie baterii “Caneta”, jednak strzały były krótkie i nie sięgały skarpy Cypla (Ruge tłumaczy niecelny ogień bardzo dobrym maskowaniem polskich stanowisk). “...nawet z odległości 3-4 km nie było możliwe wykrycie armat”. Wykorzystując słaby i nie donoszący ogień, obsada jedynego działa własnym ogniem zmusiła okręty do manewrowania w bezpiecznej odległości. Krótko przed południem bateria zaatakowana została przez 6 bombowców, po czym ponownie ogień otworzył “Schleswig-Holstein”. Wszystkie salwy okrętu okrętu przenosiły w kierunku 1.baterii plot. w wąwozie Ostrowskim lub wybuchały w morzu. Po ustaniu ostrzeliwania wyszły po południu na zatokę kutry trałowe z zadaniem oczyszczenia od min toru wodnego wzdłuż Kępy. Stanowiące osłonę zespołu trałowce otworzyły ogień na baterię, osiągając kilka trafień w bezpośredniej bliskości działa(odłamki pocisku ciężko raniły mat. rez. Władysława Makowieckiego). Od paru już dni system obrony oksywskiej rozczłonkowany był na kilka samodzielnych ugrupowań, broniących się indywidualnie bez łączności z dowództwem Lądowej Obrony Wybrzeża. Jedną z takich izolowanych przez nieprzyjaciela grup była bateria „Canneta”. Aby osłabić morale obrońców samoloty niemieckie zrzuciły ulotki, nawołujące do kapitulacji. O zaprzestaniu walk nikt z załogi wszakże nie myślał. Mimo wyczerpania fizycznego i nerwowego, jak również braku snu i gotowanej strawy, wspaniały duch bojowy, jaki ożywiał marynarzy w ciągu wielu dni nierównej walki, nie uległ załamaniu. Raz jeszcze miał on być wystawiony na próbę najcięższą., tym razem już ostatnią. Dziewiętnasty dzień bojów rozpoczął się porannym nalotem sześciu samolotów. Zrzucone bomby spadły w większości na cmentarz wojskowy, ruiny domu latarnika oraz do morza. Gdy nad horyzontem ukazało się słońce, uformowany na trawersie Cypla Redłowskiego zespół floty niemieckiej wyruszył kursem północnym w kierunku Oksywia.
Do zaplanowanego w dniu poprzednim ostrzelania stanowisk polskich na Kępie zmobilizował nieprzyjaciel wszystkie osiągalne jednostki lekkie. Chciał on w ten sposób uzyskać dużą koncentrację ognia oraz zapewnić sobie możliwość równoczesnego ostrzeliwania wielu celów. Wczesną porę dnia wybrano ze względu na dogodne oświetlenie, które umożliwiało lepszą obserwację celów a równocześnie raziło wzrok żołnierzy polskich zajmujących stanowiska obronne nad brzegiem morskim. Zespół niemiecki podzielił się na dwie grupy. Na czele szły kutry trałowe (7 okrętów), w tyle za nimi w pewnym oddaleniu właściwy zespół ogniowy w skład którego wchodziło 5 trałowców starszego typu („Nautilus”, ”Otto Braun”, ”Pelikan”, ”Arkona” i „Sundevall”), okręt-baza kutrów trałowych „Nettelbeck” oraz trałowiec M-3, który w tym dniu był okrętem flagowym komandora Ruge. Część kutrów idąc szybkością 10 węzłów w odległości około 2 km od brzegu, wyłożyła trały, podczas gdy okręty zespołu ogniowego przystąpiły do ostrzeliwania stanowisk na Cyplu Oksywskim, w Wąwozie Ostrowskim i w Babich Dołach (każdy okręt uzbrojony był w 1 działo 105 mm). Rozpoczął się nierówny pojedynek nielicznej już artylerii polskiej z okrętami niemieckimi. Mimo silnego ognia z morza jedyne działo baterii „Caneta”, odważnie podjęło walkę, ostrzeliwując na zmianę obie grupy okrętów, to znaczy kutry trałowe oraz trałowce z zespołu ogniowego. Huraganowy ogień na baterię wzmagał się jednak z każdą chwilą, gdy tymczasem obsługa działa wystrzelała już wszystkie pociski, jakie znajdowały się w podręcznym parku amunicyjnym. Wskutek bardzo silnego ognia niepodobieństwem było uzupełnienie amunicji systemem ręcznym ze schronu w jarze (w schronie tym pozostało już tylko 40 pocisków). W tym czasie czoło zespołu niemieckiego osiągnęło kanał Depkę, wobec czego okręty wykonały zwrot na kurs przeciwny, zaś kutry trałowe wybrały trały. Wtedy to marynarzom i żołnierzom z Oksywia z pomocą przyszli artylerzyści helskiej baterii im. Heliodora Laskowskiego (4 działa 152,4 mm), otwierając ogień do okrętów i pisze Ruge, „...szybko uzyskując nakrycie”. Celne salwy artylerii helskiej spowodowały przerwanie ostrzeliwania i odesłanie trałowców na pozycję w pobliżu pławy wejściowej, podczas gdy kutry trałowe manewrowały pod brzegiem Oksywia. Ześrodkowane u wejścia do portu w Gdyni trałowce raz jeszcze ostrzelane zostały silnie przez baterię z Helu, przy czym odłamki pocisków spowodowały uszkodzenia na „Nautilusie”.
Po zaprzestaniu ostrzeliwania z morza, 6 samolotów wykonało bezskuteczny atak na baterię, po czym ogień otworzył „Schleswig-Holstein”. Nawała artyleryjska trwała także w godzinach popołudniowych, a do ostrzeliwania przez pancernik przyłączyły się ponownie trałowce oraz przybyły przed trzema dniami z Piławy szkolny okręt artyleryjski „Drache”, uzbrojony w 4 działa 105 mm.
Los baterii przypieczętować miał nalot 3 bombowców. Zrzucone przez samoloty, niecelne na szczęście bomby upadły do morza, tuż przy brzegu, powodując bardzo silny wstrząs całego cypla. Wysoka fontanna wody spryskała rejon baterii. To był już koniec walki. Bateria wystrzelała w tym czasie wszystkie niemal pociski, a wobec silnej nawał ogniowej była całkowicie bezradna. Po jej ustaniu, od strony cmentarza wojskowego i od zabudowań Oksywia podeszły oddziały niemieckiej piechoty. Ostrzeliwując opustoszałe stanowiska działowe z ręcznych karabinów maszynowych, piechurzy niespokojnie wypatrywali marynarzy z baterii. W ostatnich godzinach walki schronili się oni w zaroślach poniżej skarpy jaru i tam też wzięci zostali do niewoli.
Opracowanie kpt. mar. Rafała Witkowskiego , które ukazało się w 25 - rocznicę wybuchu
II Wojny Światowej na łamach Dziennika Bałtyckiego
w czterech kolejnych numerach gazety z września 1964 roku