Kancelaria parafialna

poniedziałek - piątek:

     godz. 15.30 - 16.30

     oraz dodatkowo

poniedziałek i piątek:

     godz. 18.00 - 19.00

Bitwa pod Oliwą 28 listopada 1627 roku. Zdjęcie obrazu malarzy Anny i Andrzeja Orlińskich

„Święty Jerzy” - pogromca „Tygrysa”

 

   „Rycerz Święty Jerzy” pruł wody Zatoki Gdańskiej. Największy galeon polskiej floty prezentował się okazale.

   Czterystutonowy okręt dzielnie stawiał czoła morskim falom. Na pokładzie uwijała się pięćdziesięcioosobowa załoga, a stu żołnierzy piechoty morskiej szykowało broń i sprzęt abordażowy. Trzydzieści jeden armatnich luf czuwało, gotowych w każdej chwili wysłać wrogowi morderczy podarunek...

   Spotkanie o świcie

   Poranek 28 listopada 1627 r., pierwszej niedzieli adwentu, w porcie gdańskim zaczął się bardzo wcześnie. Panował jeszcze mrok, gdy na okrętach polskich rozległ się śpiew psalmów i słowa modlitwy. Potem załogi spożyły posiłek i rozpoczęły przygotowania do walki. Tego dnia miały wystąpić przeciwko flocie szwedzkiej utrzymującej morską blokadę Gdańska.

   Około godziny szóstej nad ranem od strony Helu przypłynęła eskadra szwedzka. Dowodził nią Nils Göransson Stiernsköld, doświadczony żołnierz, niedawno mianowany wiceadmirałem szwedzkich sił morskich na Bałtyku. Jego flagowym okrętem był 320-tonowy galeon „Tigern” uzbrojony w 22 działa. Ogółem Stiernsköld prowadził sześć okrętów - pięć galeonów („Tigern”, „Pelikanen”, „Solen”, „Manem”, „Enhörningen”) i jedną pinasę („Papegojan”); na ich pokładach przebywało łącznie 700 ludzi, dysponujących 140 działami.

   Szwedzi nie spodziewali się walki. Pamiętając o nadchodzącej zimie, oczekiwali rychłego powrotu w domowe pielesze. Miał to być dla nich kolejny, nudny dzień blokady Gdańska, ostatnia demonstracja siły w tym sezonie. Jakież był ich zdumienie, gdy napotkali idącą im na spotkanie flotę polską.

   W zwarciu

   Polacy atakowali w dwóch eskadrach. W sumie wystawili dziesięć okrętów, w tym cztery galeony („Rycerz Święty Jerzy”, „Król Dawid”, „Latający Jeleń”, „Wodnik”), trzy małe pinki („Panna Wodna”, „Żółty Lew”, „Arka Noego”) oraz trzy fluity - doraźnie uzbrojone statki handlowe („Czarny Kruk”, „Biały Lew”, „Płomień”); razem 1160 ludzi i 179 dział. Sarmaci mieli przewagę liczebną, ale przydatność bojowa ich pinek i fluit była niewielka.  O wyniku bitwy miało przesądzić starcie wielkich galeonów. Realne siły, naprawdę decydujące o przebiegu walki, były po obu stronach wyrównane.

   Dowodzący Polakami admirał Arend Dickmann jeszcze nad ranem zapoznał swych kapitanów z planem bitwy. Teraz, na pokładzie „Rycerza Świętego Jerzego”, pędził na spotkanie najważniejszego okrętu szwedzkiego zespołu, flagowego „Tigerna”.

   „Święty Jerzy” nabierał prędkości. Wiejąca od strony lądu bryza wypełniała żagle. Na wietrze łopotały bandery – narodowa z białym orłem na czerwonym polu, królewska bandera Wazów z białym krzyżem, orłem i snopem zboża oraz proporzec bojowy przedstawiający wyłaniającą się z obłoku karzącą rękę z bułatem. Dystans do wrogiej jednostki zmniejszał się z każdą chwilą.

   Na dziobie polskiego okrętu huknęły cztery działa. Burty „Tigerna” również okryły się kłębami dymu, rozległ się świst nadlatujących armatnich kul. Wkrótce „Święty Jerzy” zatrząsł się od silnego ciosu – pocisk z wrogiego działa ugodził go w dziób. Sarmaci zrewanżowali się lokując we wrogim okręcie dwie 3-funtowe kule. Po chwili oba galeony z głośnym trzaskiem zwarły się burtami.

   Teraz do akcji wkroczyła polska piechota morska. Żołnierze rozpoczęli huraganowy ostrzał z broni ręcznej. W pokład szwedzkiego flagowca biły działka relingowe, hakownice, muszkiety i garłacze. Ukryci w bocianim gnieździe śmiałkowie miotali w dół granaty ręczne. Straty szwedzkie gwałtownie rosły. Jednemu z ordynansów admirała Stiernskölda kula urwała głowę; drugiemu odstrzelono obie ręce. Legł trupem szkocki najemnik służący jako porucznik w szwedzkiej piechocie. Padł ciężko ranny kapitan „Tigerna”, Stewart. Zginęło wielu prostych marynarzy i żołnierzy.

   Mimo to admirał Stiernsköld, z gołym rapierem w ręku, nadal dzielnie zagrzewał swych podkomendnych do walki. Nagle pocisk muszkietowy ugodził go w szyję. Zachwiał się, po czym próbując zatamować ręką krew buchającą z rany, chwiejnym krokiem ruszył w stronę kajuty. Wtem inny polski muszkieter trafił go w plecy, a nim zdołał ochłonąć z szoku, przyszło najgorsze – pocisk z działka relingowego urwał mu rękę...

   Polacy ruszyli do abordażu. Rozgorzała zajadła walka wręcz – na halabardy, piki, topory, rapiery, szpady i pistolety. Dowódca polskiej piechoty, kapitan Jan Storch, padł ugodzony kulą w oko. Szwedzkiego kapitana Bernarda Niemana powalił ciosem rapiera starszy bosman ze „Świętego Jerzego”, Jakub Otto.

   Do „Tigerna” podpłynęła od strony rufy polska pinka „Panna Wodna”, prażąc ogniem z muszkietów. Bardzo niefortunnie włączył się w walkę galeon „Latający Jeleń” – jego działa uczyniły spustoszenie w tłumie walczących na pokładzie „Tigerna”, zarówno wśród wrogów, jak i przyjaciół... Próbował wmieszać w ten bój szwedzki galeon kontradmiralski „Pelikanen”, ale kanonierzy ze „Świętego Jerzego” powstrzymali go celną salwą burtową.

   Słońce zaszło w południe

   Pozostałe okręty również nie próżnowały. Porywająca walka rozegrała się między polskim wiceadmiralskim „Wodnikiem” (200 ton wyporności, 125 marynarzy i żołnierzy, 17 dział) a najsilniej uzbrojonym galeonem szwedzkiego zespołu, „Solenem”.

   Trzystutonowy okręt szwedzki ustępował rozmiarami największym polskim jednostkom - „Rycerzowi Świętemu Jerzemu” i „Królowi Dawidowi”, również bratniemu „Tigernowi”, ale za to górował nad nimi wszystkimi siłą artyleryjskiego ognia. Jego trzydzieści osiem dział gwarantowało oddanie morderczej salwy o wadze 183 funtów (najlepiej uzbrojony sarmacki galeon „Król Dawid” mógłby mu przeciwstawić salwę ledwie 158,5-funtową). Niewielki „Wodnik” - o 1/3 mniejszy od „Solena”, o ponad dwukrotnie słabszej artylerii – powinien stać się łatwym łupem Szwedów. Wszakże trafiła kosa na kamień.

   „Wodnik” odważnie ruszył na wroga. Wpierw wypalił w „Solena” z czterech dział dziobowych, potem oddał trzy salwy burtowe. Szwedzi, mocno oszołomieni gwałtownością ataku, zdołali zrewanżować się jedną salwą, nie czyniąc większych szkód. Zaraz potem „Wodnik” przybił do prawej burty „Solena”.

   Muszkieterowie obecni na pokładzie sarmackiego galeonu do tej pory wstrzymywali się z otwarciem ognia. Dowodzący okrętem wiceadmirał Herman Witte zakazał im strzelać, „póki nie ujrzą białek w oczach Szwedów”. Teraz wzięli na cel dobrze widoczną nieprzyjacielską załogę i rozpoczęli palbę. Korzystając z tej osłony, polski zespół abordażowy wtargnął na wrogi pokład. Wiceadmirał Witte dał osobisty przykład odwagi, walcząc z halabardą w dłoni jak prosty żołnierz. Opór Szwedów, początkowo silny, zaczął wyraźnie słabnąć. Z grotmasztu „Solena” zerwano już szwedzką banderę. Wydawało się, że lada chwila drugi szwedzki okręt powiększy zdobycz Polaków...

   Nagle powietrzem wstrząsnęła straszliwa eksplozja. Spod pokładu „Solena” wystrzelił w niebo ogromny słup ognia i dymu. To szwedzki szyper, widząc nieuchronną klęskę, cisnął do dziobowej komory prochowej zapalony smołowy wieniec. W mgnieniu oka dumny okręt zamienił się w rozdarty wybuchem, płonący wrak, który szybko zniknął pod powierzchnią morza.

   W ostatniej chwili „Wodnik” zdołał oderwać się od burty nieszczęsnego galeonu, porywając ze sobą garść jeńców. Część polskich piechurów morskich nie zdołała powrócić na pokład i wyleciała w powietrze wraz ze Szwedami.

   „Solen” tłumaczy się jako: „Słońce”. Mawiano potem, że owego listopadowego dnia na gdańskiej redzie słońce zaszło w południe...

   Ostatni strzał

   Na „Tigernie” admirał Dickmann poprowadził Polaków do ostatecznego zwycięskiego ataku. Szwedzi złożyli broń. I wtedy padł ten strzał, nie wiadomo, przez kogo oddany. Jedni twierdzili, że to uciekający „Pelikanen” wygarnął na pożegnanie w stronę zwycięzców. Inni przebąkiwali, że to pechowi puszkarze z „Latającego Jelenia” raz jeszcze otwarli „bratni ogień”... Armatni pocisk spadł na pokład „Tigerna” i zmiażdżył obie nogi admirała Arenda Dickmana. Jak lakonicznie odnotował dziejopis: „W niecałe pół kwadransa, pochwaliwszy i podziękowawszy Bogu, Dickmann zszedł z tego świata".

   Zwycięstwo kosztowało stronę polską czterdziestu siedmiu zabitych. Szwedów zginęło aż trzystu czterech, a sześćdziesięciu siedmiu dostało się do niewoli. Galeon „Solen” spoczął na dnie Zatoki Gdańskiej, a zdobytego „Tigerna”, już jako „Tygrysa”, wcielono do polskiej floty.

   Admirałowie Arend Dickmann i Nils Stiernsköld, również kapitan Jan Storch spoczęli razem w Bazylice Mariackiej w Gdańsku. Dowódców obu flot pochowano uroczyście. W owych czasach szanowano honor i męstwo, także u pokonanego wroga.

Andrzej Solak,  Wzrastanie nr 11/2011

Król polski Władysław IV, olej, Marian Mokwa (Fot.: mat. pras. NMM w Gdańsku)

Bitwa pod Oliwą 28 listopada 1627 roku. Zdjęcie obrazu malarzy Anny i Andrzeja Orlińskich

Bitwa pod Oliwą 28 listopada 1627 roku. Zdjęcie obrazu malarzy Anny i Andrzeja Orlińskich

Mapa z portalu www.twojahistoria.pl

Grób Admirała Arendta Dickmanna w gdańskiej Bazylice Mariackiej przy północnej ścianie prezbiterium, koło kaplicy Ścięcia św. Jana.

Marynarski posterunek honorowy w rocznicę Bitwy pod Oliwą przy grobie Admirała Arendta Dickmanna w Bazylice Mariackiej w Gdańsku.

Dzisiaj jest

sobota,
20 kwietnia 2024

(111. dzień roku)

Święta

Sobota, III Tydzień Wielkanocny
Rok B, II
Dzień Powszedni

Msze Święte

poniedziałek - sobota:

     godz. 17.00

niedziela:

     godz.   9.30, 11.00, 19.30

Wyszukiwanie
Licznik
Liczba wyświetleń strony:
4094