Powstańcza flota
Mało kto pamięta, że władze powstania styczniowego powołały do życia siły morskie, które miały walczyć z Rosjanami na Bałtyku i Morzu Czarnym. Zanim jednak opowiemy o morskiej stronie powstania styczniowego, musimy się cofnąć na chwilę o trzydzieści lat wstecz, do powstania listopadowego, które wybuchło w nocy z 29 na 30 listopada 1830 roku. Aby skutecznie prowadzić działania bojowe przeciwko Rosji powstańcy potrzebowali broni i amunicji. Ale skąd je wziąć, jeśli wszelkie fabryki mogące ją produkować zostały przez Rosjan zlikwidowane, a Prusy i Austria zamknęły granice uniemożliwiając ich dostawę lądem?
Wyjście z takiej sytuacji było jedno. Materiały wojenne należało przewieźć z Anglii i Francji drogą morską. Problem było jednak to, że powstańcy nie dysponowali nie tylko portem, ale nawet niewielkim skrawkiem wybrzeża, gdzie taki transport można by przyjąć. Nadzieja pojawiła się dopiero w końcu marca 1831 roku, kiedy powstanie przeniosło się na Żmudź. Dawało to szansę na opanowanie nadmorskiej Połągi położonej na północ od Kłajpedy. Początkowo do zdobycia strategicznego miasta wyznaczony został oddział pod dowództwem Onufrego Jacewicza. Do najbardziej zaciętych walk doszło w maju. Powstańcy zaatakowali Połągę z siłą 4 tysięcy ludzi. Musieli jednak przerwać atak, kiedy na odsiecz portowi ruszyły znaczne siły nieprzyjaciela. Tymczasem Bank Polski w Warszawie, na polecenie władz powstańczych, wysłał do Londynu, w tajnej misji, spolonizowanego Anglika, od lat mieszkającego w Warszawie i całym sercem oddanego sprawie polskiej, Andrzeja Evansa. Miał on zakupić na tamtejszym rynku dla powstanców broń i amunicję.
Wagę operacji dostrzegali Rosjanie ze wszelkich sił starając się jej przeszkodzić. Nie tylko więc komendant obrony Połągi dostał rozkaz utrzymania jej za wszelką cenę, ale do akcji przystąpili także carscy agenci w Anglii. Evansowi udało się jednak pokonać wszelkie przeszkody i na początku lipca był już gotowy do wysyłki pierwszego transportu broni. Na pokład dwumasztowej brygantyny o nazwie Symmetry załadowano m.in. 6 tysięcy karabinów z bagnetami, 2 tysiące pistoletów, 3 tysiące szabel, 4 armaty, 350 lanc, proch i amunicję. Dowódcą wyprawy mianowano płk Jana Jarzmanowskiego. Równocześnie ponowiono próbę zdobycia Połągi. Zadanie zajęcia miasta wyznaczono tym razem 800-osobowemu oddziałowi pod dowództwem gen. Dezyderego Chłapowskiego. Potem dołączyły do niego kolejne jednostki. W sumie do ataku na port ruszyć miało aż 12 tys. powstańców! Niestety, na skutek tarć pomiędzy dowódcami poszczególnych oddziałów, a także braku zrozumienia przez Chłapowskiego znaczenia zdobycia Połągi, operacja nie powiodła się. Powstańcy ruszyli na Wilno, ponosząc przy tej okazji klęskę. Evans nic o tym nie wiedział. Symmetry spokojnie przepłynęła Morze Północne, minęła cieśniny duńskie i stanęła pod Połągą. Na brzegu nikt jednak nie czekał na transport z Londynu. Statek zawrócił więc do Anglii. Próby wysłania jeszcze kilku innych transportów także się nie powiodły.
Na pięćset kroków
Wysiłek Evansa nie poszedł jednak na marne. Idea wykorzystania morza do pomocy walczącym w kraju oddziałom przeżyła bowiem powstanie listopadowe. Do pomysłu wrócono przy okazji kolejnego wielkiego zrywu narodowego, jakim było powstanie styczniowe rozpoczęte 22 stycznia 1863 roku. Nie koniec na tym! Kierujący walką Rząd Narodowy postanowił stworzyć zbrojne siły morskie, które miały operować na Morzu Bałtyckim i Czarnym. Co więcej, tym razem ich zadaniem miał być już nie tylko transport broni, amunicji i ochotników. W razie potrzeby miały także atakować flotę handlową i wojenną Rosji.
Na miejsce lądowania pierwszego desantu wybrano, podobnie jak trzydzieści lat wcześniej, okolice Kłajpedy. Dowódcą ekspedycji został gen. Teofil Łapiński. Wynajął on w Londynie parowiec o nazwie Ward Jackson. Załadowano na niego m.in. tysiąc karabinów, 750 szabli, 3 armaty, 200 lanc, proch, umundurowanie a nawet drukarnię polową. Do udziału w wyprawie namówiono też, co nie było zbyt trudne bo powstanie styczniowe spotkało się z powszechną sympatią w Europie, 160 ochotników, wśród nich lekarza, dwóch aptekarzy i drukarza. Większość ochotników stanowili Polacy, ale byli wśród nich także Francuzi, Włosi, Anglicy, Niemcy, Szwajcarzy, Węgrzy, Belgowie, Holendrzy, Chorwaci a nawet... Rosjanie.
Powstańcy bez problemów dotarli do Kopenhagi. W Malmo ekspedycja przeokrętowała się na duński szkuner Emilie. Na nim właśnie, 10 czerwca 1863 roku, wyprawa dotarła na miejsce desantu, na które wyznaczono miejscowość Schwarzort, położoną na terytorium Prus, około dziesięciu mil na południe od Kłajpedy. Po wstępnym rozpoznaniu, około godz. 20, Łapiński zarządził lądowanie na godz. 22. Plan przewidywał, że pierwszy oddział uda się na brzeg i posunie w głąb lądu na 500 kroków. Potem obsadzi przyczółek, na którym lądować będą kolejne transporty. Dla ułatwienia desantu, zająć miano znajdujące się na wybrzeżu rybackie łodzie. W ten sam sposób zamierzono zdobyć podwody, przy pomocy których oddział ruszyć miał ku granicy z Rosją. Po jej przekroczeniu powstańcy mieli rozpocząć działania bojowe. Desant rozpoczął się ostatecznie pół godziny po godz. 22. Pierwsi powstańcy wsiedli do dwóch łodzi. Większa przywiązana była do mniejszej spełniając funkcję prowizorycznego holownika. Chodziło o to, aby łodzie nie pogubiły się w zalegających już ciemnościach. Emilie czekać miała nieopodal.
Tragedia u celu
Niestety, powstańcy mieli pecha. Tuż przed samym lądowaniem pogorszyła się pogoda. Od lądu zaczął wiać silny wiatr utrudniający desant. W swoich pamiętnikach gen. Łapiński tak opisuje tę sytuację: “Ledwie byliśmy na paręset sążni od statku, gdy pierwsza fala uderzyła w łodzie. I jak gdyby tylko burza czekała na nas, wiatr zerwał się silny i woda coraz więcej się burzyła. Majtkowie naprężali się przy wiosłach, ja kierowałem osobiście rudlem. Ale usiłowania nasze były nadaremne: wiedziałem, że zamiast zbliżać się do lądu, wiatr coraz silniejszy odpychał nas w morze, bałwany coraz gwałtowniej uderzały o łodzie i napełniały je wodą. Położenie było krytyczne, trzeba było wracać na statek, który nie pojmowałem z jakiej przyczyny, zamiast się nas blisko trzymać, odsadził się od nas na dobre pół mili morskiej. Dałem znak trwogi kilkoma strzałami z rewolweru, ale statek się nie zbliżał. Żołnierze wołali z wielkiej łodzi, że mają wody po kostki, niedługo, że po kolana, kazałem wodę wylewać manierkami, ale to niewiele pomogło bo co trochę wody wyczerpali, to nowy bałwan łódź napełniał.”
Dlaczego Emilie nie reagowała na wezwania lądujących? Powód okazał się banalny. Nieobeznani z morskim fachem powstańcy, zaraz po odpłynięciu pierwszych łodzi, wylegli z radością na pokład uniemożliwiając tym samym pracę załodze statku. “Tak walczymy z kwadrans, statek tymczasem jakby zgłupiał, obraca się to w tę to w ową stronę i nie zbliża się do nas – wspomina Łapiński. – Nareszcie zaczyna się zbliżać, już nie jest jak na sto sążni, wtem ogromny bałwan wali z boku na nas, przewraca wielką łódź, mniejsza utrzymana chwilowo wiosłami i rudlem w równowadze. Z okrzykiem żałosnym przeciągłym, z okrzykiem śmierci tak strasznym, żem zadrżał, ja co nie mam nerwów słabych i podczas całej katastrofy ani na chwilę nie straciłem spokoju, z okrzykiem, którego do śmierci nie zapomnę, trzydziestu sześciu moich najlepszych towarzyszy zanurza się we wzburzonych falach. Pierwsza łódź trzyma się jeszcze na powierzchni, ale lina przyczepiona do wielkiej łodzi ciągnie tył pierwszej na dół, zanurza go w wodę, podczas gdy przodek dębem się podnosi. Jeszcze sekunda, a wszyscy jesteśmy straceni. W tej chwili porywam topór leżący u nóg moich i z siłą i zręcznością, której w sobie się nie spodziewałem, przecinam linę, łódź sie podnosi, majtkowie się wyprężają i odsadzamy od miejsca katastrofy.”
Kiedy większa szalupa się wywróciła, mniejsza dobiła do statku. Pomimo podjęcia natychmiastowej akcji ratunkowej z jego pokładu, 24 powstańców nie udało się już uratować. 8 Polaków i 16 cudzoziemskich ochotników utopiło się niemal u samego celu podróży. Jakby tego było mało, rozszalały już na dobre sztorm pognał Emilie w kierunku Połągi obsadzonej przez silny rosyjski garnizon. Chcąc uniknąć kontaktu z przeważającymi siłami wroga, Łapiński zdecydował się opuścić niebezpieczne wody i 14 czerwca statek dobił do szwedzkiej Gotlandii. Tutaj niedoszli powstańcy zostali rozbrojeni i na pokładzie szwedzkiej korwety, odstawieni z powrotem do Anglii, gdzie 5 lipca 1863 roku oddział został oficjalnie rozformowany.
Kierunek – Morze Czarne!
Niepowodzenie Łapińskiego nie ostudziło jednak powstańczych zapałów. W Londynie i Konstantynopolu trwały już przygotowania do wysłania kolejnego statku, tym razem na Morze Czarne. W tym wypadku nie chodziło już tylko o dostarczenie transportu z bronią, czy nawet oddziału ochotników, ale przede wszystkim o pojawienie sie powstańczego statku w jakimś brytyjskim porcie. Anglicy oświadczyli bowiem, że dopiero wtedy zaczną traktować powstanie jak wojnę dwu narodów, a nie wyłącznie wewnętrzną sprawę Rosji. Mogło to w efekcie spowodować międzynarodowe uznanie rządu powstańczego, a co za tym idzie udzielenie pomocy, a nawet bezpośrednie zaangażowanie militarne Albionu w konflikt po polskiej stronie. Sprawa wydawała się tym prostsza, że od czasu zakończenia wojny krymskiej Rosji nie wolno było utrzymywać na Morzu Czarnym własnej floty wojennej.
Pierwszą jednostką, która wypłynęła na Morze Czarne z pomocą dla powstania, był żaglowo-parowy frachtowiec Chesapeak. Statek wyszedł z Newcastle pod koniec czerwca 1863 roku z ładunkiem broni i w sierpniu udało mu się dotrzeć do Konstantynopola. Stamtąd, pod dowództwem płk Klemensa Przewłockiego, ekspedycja dotarła do tureckiego portu w Trapezuncie. Próby lądowania na rosyjskim brzegu nie powiodły się i Polacy musieli zakończyć ekspedycję. W lipcu klęskę poniósł także rajd płk Zygmunta Miłkowskiego (znanego szerzej jako pisarz Teodor Tomasz Jeż), który wraz z ponad dwiema setkami ochotników zagarnął angielski statek parowy pływający po Dunaju. Oddział został jednak rozbity przez Turków i Rumunów, zanim zdołał dotrzeć na miejsce przeznaczenia.
We wrześniu 1863 roku do Trapezuntu dopłynął kolejny statek, który miał operować na Morzu Czarnym pod polską banderą. Tym razem była to parowo-żaglowa jednostka o nazwie Samson. Także ta wyprawa okazało się jednak niewypałem. Szczególnie, że wyznaczony na jej dowódcę francuski kapitan Francois Michel Magnan, okazał się niegodny tego zaszczytu trwoniąc powstańcze fundusze na prywatne cele.
Projekty Zbyszewskiego
Miejsce Francuza zajął 29-letni kmdr ppor. Władysław Zbyszewski, zbiegły na wieść o wybuchu powstania z carskiej floty, doświadczony oficer i zdolny organizator. 28 października 1863 roku legendarny dyktator powstania styczniowego Romuald Traugutt zatwierdził jego projekt Organizacji Głównej Sił Narodowych Morskich. Zbyszewski stanął na jej czele przyjmując pseudonim “Feliks Karp”. Projekt Zbyszewskiego szczegółowo opisywał jak ma wyglądać polska flota nie tylko w czasie powstania, ale i w przyszłości. Na jego podstawie powołano do życia agencje morskie, które w Szanghaju, Melbourne, San Francisco i Nowym Jorku rozpoczęły werbunek marynarzy do powstańczej floty. W Anglii, Francji, Włoszech i Turcji zaczęto także poszukiwanie armatorów, którzy oddaliby swoje statki na służbę Polsce.
Pierwszym przygotowanym do walki z Rosjanami polskim powstańczym okrętem okazał się parowiec Princess, przemianowany wkrótce na Kilińskiego. 1 lutego 1864 roku jednostka wyszła z Newcastle. Na swoim pokładzie miała m.in. 13 dział, 300 karabinów i rewolwerów, 400 szabel, proch, amunicję i 200 sztuk mundurów i butów. W okolicach Malty Kiliński miał zamienić banderę brytyjską na polską, co miało stać sie spełnieniem brytyjskiego warunku, o którym była mowa wyżej, a co miano odpowiednio nagłośnić. Awaria maszyny spowodowała jednak, że po drodze statek musiał zawinąć do hiszpańskiej Malagi, gdzie pod rosyjskim naciskiem, władze hiszpańskie aresztowały go 12 lutego. Zbyszewski nie ustawał w wysiłkach. Wyruszył na Sycylię, gdzie miał zamiar wyposażyć dwa kolejne statki, dla których miał nawet przygotowane nazwy: Kościuszko i Głowacki, liczył też na odzyskanie Kilińskiego i realizację paru innych pomysłów. Żaden z projektów się nie powiódł. Na odrodzenie polskiej floty poczekać trzeba było do 1918 roku.
Tomasz Falba, Portalmorski.pl, 18.01.2013
SKANDYNAWSKA SOLIDARNOŚĆ
Z WALCZĄCĄ POLSKĄ,
czyli działania na kierunku bałtyckim.
Wybuch powstania styczniowego miał miejsce 22 stycznia 1863 roku. Tragiczne wydarzenia i heroiczna walka powstańców wycisnęła piętno na kilku pokoleniach Polaków w kraju i na emigracji. Powstanie poruszyło szeroko pojętą opinię publiczną Europy i wywołało ogromną sympatię dla wałczących o wolność Polaków. We Francji, Włoszech, Anglii odbywały się masowe spotkania, wyrażające poparcie dla sprawy polskiej. Dość wspomnieć, że spotkanie robotników francuskich z robotnikami angielskimi na światowej wystawie w Londynie szybko przerodziło się w zorganizowaną formę poparcia dla sprawy polskiej, a w dalszym działaniu w powstanie pierwszej robotniczej Międzynarodówki. W tej solidarności z walczącą Polską nie zabrakło też i Skandynawii.
Jak wiadomo powstanie przygotowywano dość długo, wybuchło jednak przedwcześnie z powodu „branki”, czyli powołaniu polskiej młodzieży do Carskiej armii, aby w ten sposób prewencyjnie zapobiec wybuchowi powstania. Warto przypomnieć, że w tamtym czasie służba w armii obowiązywała ponad 12 lat i mogła odbywać się na całym terytorium olbrzymiego cesarstwa Rosji. Tłumy młodzieży, aby uniknąć służby wojskowej zbiegło do lasów. Tym samym powstanie stało się faktem. Powstanie, choć terytorialnie dobrze zorganizowane (każdy powiat miał swoich naczelników, a na czele stał Rząd Narodowy), miało poważne problemy z uzbrojeniem i kadrami dowódczymi. Broń szmuglowano przez granice, które nie były tak szczelne jak dzisiaj, a broń można było nabyć w dowolnej fabryce broni w Belgi, Niemczech lub Francji. Niemcy jednak, korzystając z okazji zbliżenia z Rosją, zamknęły szczelnie swoje granice do Polski, a podejrzanych o sympatie z powstaniem aresztowali. Dzielili się też informacjami z Rosją, stając się tym samym jej sprzymierzeńcem.
W tej sytuacji powstał projekt, aby powstańców zaopatrzyć w broń drogą morską. Powstanie objęło również i Litwę, a ta miała dostęp do Bałtyku. Komisja wykonawcza przy rządzie powstańczym w Warszawie oceniła projekt pozytywnie i chciała, aby został wdrożony w życie przez reprezentantów założonego w Paryżu Polskiego Komitetu Narodowego. Komitet zwlekał jednak z realizacją projektu, i dopiero Komitet Wykonawczy w Londynie w lutym 1863 podjął się opracowania wyprawy morskiej. Zajęli się tym komisarze rządu Narodowego Józef Ćwierciakiewicz i Józef Demontowicz. Choć uważano, że projekt jest „ryzykowny i niebezpieczny” zatwierdzono go 15 lutego 1863 roku. „Wyprawa miała być finansowana przez Tymczasowy Rząd Narodowy z funduszy specjalnych pochodzących ze zbiorek pieniężnych z kraju i zagranicą. Zadaniem wyprawy miał być desant małego oddziału złożonego ze stu kilkudziesięciu ludzi i przewiezienie broni wystarczającej do uzbrojenia 1000 ludzi oraz oczywiście amunicji.”
Na terenie Żmudzi planowano formację legionu rosyjskiego. W tym celu do wyprawy miał dołączyć znany rosyjski anarchista Michaił Bakunin. Ćwierciakiewicz przystąpił do ożywionej propagandy na rzecz Polski. Wspomagał go Władysław Zamoyski, który powołał Komitet Pomocy dla Polski, złożony z wybitnych przedstawicieli społeczeństwa angielskiego. Komitet ten prowadził również bardzo owocną akcję zbierania funduszów na pomoc dla powstania. Drugim pomocnikiem Ćwierciakiewicza był Władysław Mickiewicz, najstarszy syn Adama Mickiewicza. Miał on szerokie kontakty z prasą zagraniczną, a także z wybitnymi członkami parlamentów Francji, Anglii i Włoch. Starał się przez te kanały o poparcie dla powstania, a konkretnie dla wyprawy morskiej do brzegów Litwy. W imieniu Rządu Narodowego został powołany na stanowisko pełnomocnika rządu w Szwecji i w Danii. Władysław wyraził też życzenie aktywnego uczestnictwa w wyprawie.
Ćwierciakiewicz wspólnie z Mickiewiczem zwrócili się pomoc do słynnych przywódców rewolucyjnych, Włochów: Giuseppe Garibaldiego i Giuseppe Mazziniego, Francuza: Alexandra Augusta Ledru-Rollina, Niemców: Karola Marksa i Fryderyka Engelsa, a także do rosyjskich działaczy z kręgu „Karakoła” Aleksandra Hercena, Mikołaja Ogariewa i Michaiła Bakunina. Byli oni wszyscy bardzo pomocni. Garibaldi wystosował pismo do swych przyjaciół w Szwecji prosząc ich o pomoc w polskiej sprawie. Zakupiono też sporą ilość broni, którą dzięki Hercenowi udało się zmagazynować w dokach Londyńskiego portu. W ramach planu wyprawy Ćwierciakiewicz rozpoczął werbunek ochotników. Na początku marca oddział liczył 159 osób, w tym 105 Polaków. Wśród cudzoziemców było 22 Francuzów, 16 Włochów, 3 Anglików, 3 Niemców, 2 Szwajcarów, 2 Rosjan, 2 Belgów, 2 Węgrów, 1 Holender i 1 Chorwat.
Pozostało więc znaleźć przywódcę dla przejęcia praktycznego dowództwa nad wyprawą. Zamoyski doradził zwrócić się do Teofila Łapińskiego. Był to doświadczony i wykształcony wojskowo Polak, który miał za sobą udział w wojnie na Węgrzech, kiedy to wałczył po stronie Węgierskiej rewolucji. Po jej klęsce udał się do Turcji .Tam doszły go informacje o walce ludów Kaukazu z imperialną aneksją ich terytoriów przez Carską Rosję. Był to obszar od Soczi aż po morze Kaspijskie. Najsilniejszy opór zaborczej armii Rosji stawiali Czeczeńcy. Do nich dołączył mały oddział Łapińskiego, który sformował przywódcy oporu Szamilowi artylerię. Łapiński wałczył na Kaukazie 3 lata i po opanowaniu całego terytorium przez Rosję wyjechał do Londynu starając się o pomoc dla Czeczeńców. Łapiński wyraził zgodę na proponowane mu stanowisko dowódcy wyprawy.
Pozostało wyczarterowanie statku w Londynie. Tego zadania podjął się Albert Tur, emigrant z 1831 r., który był obeznany z rynkiem transportowym. Po długich poszukiwaniach podpisano umowę z firmą West Hartlepool Steam Navigation. Za 1.300 funtów szterlingów firma wynajęła statek Ward Jackson, który miał przybyć 20 marca 1863 roku do portu Southend, a po zaokrętowaniu pasażerów i „ładunku starego żelastwa” udać się do Kurlandii. Statek "Ward Jackson", zbudowany w 1854 r., był szkunerem z trzema masztami i żelaznym kadłubem. Miał parowy pomocniczy silnik o mocy 85 KM. Mógł zabrać 400 ton towaru i 300 osób, którym zapewniał żywność na 14 dni. Tak obciążony osiągał szybkość do 13 węzłów na godzinę.23 marca 1863, rano o godzinie 9 00, statek wypłynął z portu. O godzinie 10 Łapiński zebrał całą załogę na pokład, aby uroczyście nadać status i określić zadania i cel wyprawy. Obecnych było 108 Polaków i 37 cudzoziemców plus załoga statku. Łapiński przemówił do zebranych Polaków po polsku, a do cudzoziemców po francusku. Ochotnikom wydano broń i częściowo umundurowanie. Następnie złożono przysięgę: „Przysięgamy, że wszelkim rozkazom Rządu Narodowego Polskiego, jako też wszelkim zwierzchnikom postanowionym przez ten rząd wierni i posłuszni będziemy. Przysięgamy, że nie będziemy oszczędzać zdrowia i życia nasze-go w walce podjętej przez Naród polski, i póty za żołnierzy polskich uważać się będziemy, póki ta walka nie ustanie i rząd narodowy od tej przysięgi nas nie uwolni. Tak nam Boże dopomóż. Amen.”
Odległość z Londynu do Kłajpedy nad Bałtykiem wynosi około 1.200 km. Statek „Ward Jackson” potrzebował 5 dni na przebycie tej trasy. Na statku wprowadzono obowiązkowy porządek wojskowy. 24-godzinną służbę oficera inspekcyjnego pełnił dyżurny kapitan z oficerem i oddziałem wartowniczym, składającym się z 6 żołnierzy. Trębacz grał sygnały na pobudkę, śniadanie, obiad i capstrzyk.
W Szwecji, a dokładnie w Helsingborgu, do wyprawy miał dołączyć Bakunin, który przebywał w Sztokholmie. 23 marca otrzymał on od Ćwierciakiewicz telegram o wypłynięciu statku. 25 marca „Ward Jackson” przypłynął do Helsingborga. Natychmiast po zakotwiczeniu Łapiński wraz z kilkoma osobami udaje się do miejscowego hotelu. Miał tam być Bakunin. Na miejscu dowiadują się, że przybędzie on dopiero nazajutrz. Czas naglił. 26 marca wieczorem przybywa Bakunin. Witają go na lądzie pułkownik Łapiński i towarzysze. Otrzymał on zaszyfrowaną depeszą, że przy wybrzeżach Kłajpedy wzmocniono posterunki wojsk rosyjskich. W tym samym czasie kapitan statku otrzymuje wiadomość, że lody na Bałtyku ruszyły. Oznacza to, że flota rosyjska może wznowić żeglugę. Na dodatek nasiliła się burza, umożliwiająca powrót na statek. Następnego dnia udano się na statek i w towarzystwie delegata rządu Józefa Demontowicza i przed-stawiono załodze Bakunina.
Kapitan statku, który do tej pory zachowywał się lojalnie wobec wyprawy i jej uczestników, oświadczył, że woda pitna na statku jest zepsuta i może doprowadzić do poważnych chorób. Dlatego trzeba ją wymienić, a można to było zrobić tylko w Kopenhadze, ponieważ są tam do tego odpowiednie urządzenia. 29 marca po przybyciu do Kopenhagi Łapiński udał się wraz Bakuninem i Mazurkiewiczem do biura agencji okrętowej Chr. Hansena. Dowiedział się o groźnej sytuacji na Bałtyku i o przybyciu lada dzień rosyjskiego statku Almaz. Postanowiono więc, że oddział uda się na szwedzką wyspę Aaland i tam założy bazę do desantu na Litwę. Liczono na to, że zanim Szwecja odkryje cel ich podróży, upłynie trochę czasu, a oni tymczasem udadzą się do kraju na 12 szalupach. Plan ten nie podobał się kapitanowi statku Weatherleyowi, który po prostu stchórzył i uciekł wraz z załogą z okrętu. Udano się więc do agencji Hansena, który po żmudnych pertraktacjach obiecuje znaleźć załogę, aby odpłynąć do szwedzkiego portu Malmö.
Statek „Ward Jackson” przypływa do Malmö 30 marca 1863 r. Na kei zgromadziły się tłumy Szwedów uprzedzonych o przybyciu Polaków. Witał ich radny Jungebeck oraz kilka znanych osobistości Malmö. Tłum wznosił okrzyki „Niech żyją nasi bracia Polacy”. Oświadczono, że są przygotowane kwatery dla oddziału. Żołnierzy i oficerów, którzy schodzili na ląd, witają serdeczne okrzyki. Odprowadzono załogę do hotelu, przed którym zbierają się tłumy. Jest nawet orkiestra. Spontanicznie rozwija się miting solidarności z Polską. Przemawiają Szwedzi. Bakunin, który był prawdziwym wieszczem tłumów, czuje się jak ryba w wodzie. Po przemówieniach wypito za braterstwo i powodzenie polskiej sprawy.
Tymczasem do Sztokholmu przybywa Władysław Mickiewicz, a później Bakunin i Ćwierciakiewicz. Razem omawiają sytuacje polityczną powstania na tle polityki państw Europejskich. Ogólnie panuje atmosfera optymizmu i oczekiwania włączenia się niektórych państw europejskich w konflikt w Polsce. Na spotkanie do Sztokholmu przybył z Paryża przedstawiciel Hotelu Lambert - Książę Konstanty Marian Czartoryski. Razem odwiedzają wpływowe osoby ówczesnych elit Sztokholmu. Odwiedzają m.in. pisarkę Frederykę Bremer, spędzają wieczór u barona Rosena, a także są zaproszeni na obiad do redaktora gazety Aftonbladet, jednej z najważniejszych gazet w Szwecji. W Szwecji działa dość prężnie Komitet Polski, na którego czele stoją prominenci szwedzkiej inteligencji. Przed domem, w którym zatrzymała się polska delegacja codziennie wieczorem odbywają się mitingi. Ba, nawet gwardia narodowa przybywa wracając z musztry, by przy muzyce wyrażać swoje uczucia dla Polski i jej sprawy.
Czas ucieka, a wyprawa jak gdyby utknęła w miejscu. Mnożą się problemy jak na przykład - brak załogi dla statku lub wybuch pożaru, który spowodował, że Szwedzi zażądali zdeponowania prochu i amunicji ze statku do ich magazynów. Wyraźnie odczuwa się atmosferę oczekiwania, nadejścia lata, a z nim zmian politycznych w Europie. Po powrocie delegacji ze Sztokholmu na statek cumujący w Malmö przybywa delegacja profesorów z miejscowości Lund z zaproszeniem dla oddziału polskiego na festyn urządzony w celu okazania sympatii dla sprawy polskiej. 18. maja wszyscy uczestnicy wyprawy przybywają pociągiem do Lund. Nadjeżdżający pociąg przywitały strzały z moździerzy. Dworzec wystrojony był w flagi polskie i szwedzkie. Orkiestra zagrała: „Jeszcze Polska nie zginęła”. Po hucznych owacjach i przywitaniu cały orszak ruszył do katedry. Przy drzwiach katedry oczekuje biskup Johan Henrik Thomander, który wita Polaków. Katedrę wypełniły szczelnie tłumy. Po krótkiej modlitwie chór akademicki zaintonował po szwedzku „Boże coś Polskę”. Po modlitwie w katedrze udano się na wspólny obiad. Tam biskup Thomander wygłosił przemówienie, w którym podkreślił niesprawiedliwość rozbiorów oraz moralny obowiązek każdego uczciwego obywatela by popierać sprawę Polski. Następnie przemawiał Łapiński. Po odczytaniu telegramu o zwycięstwach na polu bitew pod Kownem, tłum przyjął gromkimi brawami i okrzykami „Niech żyje Polska”.
Podobna manifestacja odbyła się w Kopenhadze. Zaproszono Łapińskiego i jego oficerów na zebranie solidarnościowe w dniu 5 maja w Domu Studenta (Studenterhuset). Do przybyłych tłumnie studentów przemawiał Eugen Ibsen. Odczytał on następującą rezolucję: „Polacy, Nasze współczucie dla Was powinno być podwójne, ponieważ pochodzi z podwójnego źródła, zarówno z rozpoznania krzywdy, z powodu której cierpicie, jak i z pewności, że wyzwolenie i odbudowa Polski wzmocni nasze własne bezpieczeństwo narodowe i przyszłość nordyckiej Skandynawii... Odrodzona, wbrew apodyktycznej i podbojowej polityce, Polska jest naszym naturalnym sojusznikiem. Niech żyje Polska! Niech Bóg chroni i popiera Jej słuszną sprawę”. Po odczytaniu rezolucji wystąpił pisarz Carsten Hauch, autor książki „En polsk familie” (Polska rodzina), który w burzliwym przemówieniu wyraził poparcie dla sprawy polskiej .W ożywionej debacie wystąpił też redaktor gazety Fædrelandet (Ojczyzna) motywując zebranych do poparcia rezolucji. W dyskusji nie zabrakło też radykalnych pomysłów, aby za 5.000 rubli dać budynek Domu Studenta pod zastaw i przekazać tą kwotę na powstanie w Polsce. Rezolucję przyjęto jednogłośnie, oświadczając że zostanie wysłana do ośrodków polskiej emigracji na zachodzie i do redakcji Timesa i Le Moniteur Universel. Spotkanie zakończono przemówieniem Łapińskiego, w którym podziękował za poparcie oraz trzykrotnym „Niech żyje Polska”.
Kilka dni później ogłoszono założenie Komitetu Poparcia Polski. W skład komitetu wchodzili m.in.: bankowiec i polityk David Baruch Adler, historyk Carl Ferdinand Allen, polityk i teolog Henrik Nicolai Clausen, pisarz Johannes Carsten Hauch, polityk Harald Hartvig Kayser, dziennikarz i polityk Carl Parmo Ploug i slawista Caspar Wilhelm Smith. Komitet wydal manifest, w którym apeluje o wsparcie i zbiórkę pieniędzy. Gazeta Fædrelandet zamieszczała na bieżąco informacje o zbiórce pieniędzy. Można było się tam dowiedzieć, że „31 talarów ofiarowała organizacja studencka, 23 talary zebrano podczas zabawy w Flensburgu, 2 talary dał pewien student jako wyraz hołdu dla pisarza Haucha, autora książki „Polska rodzina”, 6 talarów wpłynęło do EE, który dzięki poznaniu Polski zrozumiał co to jest wolność i naród, 16 szylingów od nieznanego duńskiego inwalidy”. Łapiński otrzymał zaproszenie od hrabiny Danner, małżonki króla duńskiego Fryderyka VII. Wizyta trwała blisko dwie godziny. Potem hrabina wyszła do przyległego pokoju i powróciła z rulonem w ręku, prosząc z uśmiechem, aby przyjąć go od anonimowej osoby dla rannych Polaków. Było to pięćdziesiąt luidorów w złocie.
W ostatnich dniach maja z polecenia Rządu Narodowego przybył do Malmö delegat Demontowicz, aby przyśpieszyć wyprawę. Podsumowano zebrane składki i okazało się, że z Hamburga przesłano 3.700 talarów, w Dani zebrano 6 tysięcy talarów duńskich, w Szwecji 4 tysiące talarów szwedzkich, anonimowo wpłacono 3 tysiące franków, a rząd Szwecji przekazał 20 tysięcy talarów w dwóch ratach.
Dalsze przebywanie w Skandynawii przy natężeniu walk powstańczych nie miało sensu. Łapiński postanawia działać. Postanowiono wyczarterować nowy statek. Dopomógł w tym duński agent Chr. Hansen. W plan ten postanowiono nie wtajemniczać nikogo, i na morzu, udając powrót do Anglii na statku „Ward Jackson”, przeprowadzić załogę na drugi statek i udać się do brzegów Litwy. Statek Ward Jackson był za bardzo znany i od dawna śledzony przez ambasadę Rosji i jej współpracowników. Rozpisywano się o nim dużo w prasie skandynawskiej. Łapiński udał się do Malmö, gdyż okazało się, że Tyszkiewicz, jeden z oficerów w wyprawie Łapińskiego, obawiając się, że kapitan chce porwać statek, zawinął do portu w Malmö. Dał tym rządowi Szwecji pretekst do zajęcia ładunku statku czyli broni.
Jak można było płynąć do powstania bez broni? Tutaj znów pomogli duńscy przyjaciele. Zakupiono broń u duńskich handlarzy i potajemnie załadowano ją na statek "Emilie". Był to nieduży dwumasztowy szkuner. Służył do transportu zboża do Anglii. Teraz w jego ładowniach była broń dla powstania. Ochotnicy wyprawy weszli na statek "Word Jackson" ze smutnymi minami, gdyż myśleli, że udają się w drogę powrotną do Anglii. Najpierw zawitali do Kopenhagi, aby pożegnać się z przyjaciółmi. Również i tutaj na spotkanie statku wypływają małe prywatne łodzie z wiwatującymi na cześć Polaków załogami. Pod wieczór statek odbija udając się rzekomo z powrotem do Anglii. Późno wieczorem Łapiński zbiera swoja gromadę do apelu i informuje ich o dalszych planach, wzbudzając ogromną radość. Planowo na umówione miejsce dopływa "Emilie", kapitanem na niej jest Wilkens rodem z Nakskov. Ochotnicy przechodzą na pokład "Emilie", która jest niewygodna i niedostosowana do transportu ludzi. Dyscyplinę utrzymuje Łapiński. "Emilie" dociera na Litwę, do miejsca desantu ochotników. Kilka mil od lądu zarzucono kotwicę i spuszczono łódź z kilkoma ludźmi. Dotarli on do lądu i po kilku godzinach rozeznania powrócili na pokład. Okazało się, że okolica jest w miarę spokojna. Postanowiono wieczorem rozpocząć desant. O godzinie 22 spuszczono dwie łodzie wypełnione po brzegi ochotnikami i bronią. Pierwsza łódź, najbardziej obciążona, zaczęła nabierać wodę. Do tego zerwał się sztorm. Duże fale przykrywały raz po raz łódź, która zaczęła tonąć. Na oczach pozostałych członków wyprawy toną ich towarzysze. Z 36 uratowało się tylko 12. Zginęło dużo cudzoziemców, którym nie dane było przelewać krwi za Polskę. Wśród pozostałych członków oddziału wybucha panika, która przeradza się w kłótnie między Łapińskim i kapitanem Wilkensem. W tych okolicznościach postanowiono wycofać się na szwedzką wyspę Gotland. Dużo spekulowano dlaczego doszło do nieszczęścia. Zapewne zawiniło wiele czynników, a jednym z nich był fakt, że Łapiński nie miał żadnego doświadczenia morskiego. Był to typowy żołnierz piechoty, artylerii, ale nie morza. Nie przyszło mu więc do głowy, aby w Szwecji przećwiczyć desant załogi lub sprawdzić jakość zakupionych szalup.
Po przybyciu pozostałych ochotników na wyspę Gotland zostali oni przez Szwedów przetransportowani statkiem wojennym do Londynu. Statek "Emilie" pozostał w dyspozycji Wilkensa, choć była to własność rządu polskiego. Łapiński wydał książkę „Powstańcy na morzu w wyprawie na Litwę”. W 1878 roku wrócił do Lwowa. W samotności i biedzie dokończyć swojego żywota w 1886 roku.
W prasie duńskiej długo jeszcze gościły tematy dotyczące Polski i powstania. Komisarz wyprawy oraz emisariusz rządu Józef Demontowicz pozostał w Sztokholmie na zawsze. W czasie wojny duńsko-prusko-austriackiej o Szlezwik-Holsztyn w 1864 r. namawiał duńskie władze, aby z jeńców polskich wziętych do niewoli lub dezerterów utworzyć legiony polskie. Plan ten się nie powiódł z powodu szybkiego zakończenia wojny.
Krzysztof Lubowiecki, Informator Polski nr 2 - 3